Kazimierz Dolny z malowniczo płynącą Wisłą, brukowanym rynkiem i - co najważniejsze - kościołem, do którego od wczesnych lat biegał Karol, stał się miejscem jego wzrastania nie tylko jako młodego człowieka, ale i przyszłego kapłana.
60 lat temu ks. Karol Serkis był jednym z 28 kapłanów wyświęconych do posługi w diecezji lubelskiej. Jubileusz skłania do wspomnień i powrotu do początku.
Kiedy wybuchła II wojna światowa, Karol miał dwa lata. Mimo to do dziś pamięta dźwięk nadlatujących samolotów, który całą rodzinę napełniał strachem.
– To pierwsze wspomnienie, jakie mam z dzieciństwa, które przypadło na trudny okres – wspomina ks. Karol. – Wojna tak bardzo odcisnęła się na naszej dziecięcej wyobraźni, że długo jako mali chłopcy bawiliśmy się w żołnierzy, udawaliśmy, że rzucamy granaty czy strzelamy, chowając się pośród kazimierskich kamieni. Moi rodzice pochodzili z różnych krańców Polski. Tata – z Horyńca, mama – z województwa wileńskiego, więc jej rodzinne strony od czasów zakończenia wojny nie należą już do Polski. Poznali się jednak w Kazimierzu, tu osiedli i ja tu się urodziłem – opowiada.
Wojna zniszczyła mocno Kazimierz, wokół panowała bieda. Jednak dosyć szybko udało się posprzątać i odbudować miasto, a nawet w niedługim czasie założyć tu elektryczność. Wszystko dlatego, że stąd pochodziła rodzina Feliksa Dzierżyńskiego. I choć on sam był człowiekiem, który zapisał straszną kartę w historii Polski, to jego rodzinne strony korzystały na tych koneksjach. One pozwoliły także na utrzymanie w mieście liceum, które początkowo chciano zlikwidować. Kiedy jednak dyrektorem wybrano Ignacego Dzierżyńskiego – brata Feliksa – szkoła została zachowana i stała się miejscem edukacji Karola Serkisa.
– Zanim jednak dorosłem do liceum, chodziłem do szkoły podstawowej i codziennie rano biegłem na Mszę św. Byłem ministrantem i napawało mnie to dumą i radością. Wraz ze mną służył do Mszy i biegał do kościoła mój kolega, który był synem komendanta milicji. Te zaraz powojenne czasy, mimo antykościelnej propagandy, były mieszaniną tradycji religijnej i nowości, jakie wprowadzano w Polsce Ludowej budowanej bez Boga. Z kościoła czasem chodziliśmy z kolegą pobawić się na posterunku milicji i było to dla nas normalne. Dopiero nieco później wszystko się zmieniło – wspomina ks. Karol.