Historia ich wspólnego życia wiodła krętymi ścieżkami. Gdyby nie spotkali Jezusa, pewnie dziś nie byliby razem. Beata i Stanisław Hołowieccy mówią wprost, że bez Bożej pomocy alkohol pokonałby ich rodzinę.
Od tego momentu zaczęła szukać Pana Boga. Trafiła wtedy na katechezy dla dorosłych prowadzone przez wspólnoty neokatechumenalne. Stanisław wiedział, że żona zaczęła chodzić na spotkania do kościoła, sam jednak uważał to za dziwactwo.
– To była dla mnie jakaś podejrzana sprawa. Mało tego, kiedy zauważyłem, że żona wraca do domu około godz. 21.00, byłem przekonany, że mnie oszukuje. Myślałem sobie, że kościół zamykają o 19.00, a ona się gdzieś włóczy po nocy. Byłem zazdrosny, więc postanowiłem pójść razem z nią, żeby się przekonać jak jest naprawdę – opowiada.
Katechezy odbywały się w starym kościele w parafii św. Franciszka. Kiedy Stanisław podszedł pod drzwi kościoła, poczuł, że nie może wejść do środka.
– To było silniejsze ode mnie, jakby ktoś mnie trzymał na zewnątrz. Chciałem uciekać, za nic dobrowolnie nie przekroczyłbym progu. Tarasowałem wejście, więc ktoś mnie popchnął i tak wpadłem do środka. Żona szła do pierwszej ławki, a ja w panice myślałem „zabiję babę, jak ona może prowadzić mnie na sam przód, skoro ja od lat nie byłem w kościele”. Jednak poszedłem za nią. Zaskoczyło mnie to, że o Panu Bogu mówił do nas człowiek świecki i mówił tak zwyczajnie, opowiadając o codziennym życiu i o tym jak Pan Bóg dzisiaj działa. Tak do końca nie rozumiałem co on mówi, ale było mi tam tak bardzo dobrze. Czułem, że coś się ze mną dzieje i tak mi jakoś lżej – opowiada Stanisław.
Po wyjściu z katechezy, wrócił jednak do swoich zwyczajów, czyli do picia. Od tamtej pory jednak starał się przychodzić z żoną na spotkania, bo dawały mu one ukojenie.
– To nie było tak, że Pan Bóg uwolnił mnie z nałogu od razu. Piłem jeszcze przez 7 lat, będąc już na drodze neokatechumenalnej. Z początkowych katechez zawiązała się wspólnota. Na spotkaniach poruszało mnie to, że nikt nie mówił do mnie, żebym wziął się w garść i przestał pić, a przecież wszyscy wiedzieli, że piję. Byłem szanowany pomimo wszystko. Czułem, że przez tych ludzi kocha mnie sam Bóg – mówi Stanisław.