Chodzi o towarzyszenie, o to, żeby osoby samotne miały na kogo czekać i z czego się cieszyć, żeby wiedziały, że w razie potrzeby jest ktoś, do kogo można zadzwonić.
Opowieści ze swej młodości i relacje o tym, jak dawniej wyglądał Lublin są stałym tematem rozmów, kiedy przychodzi pan Tomasz - wolontariusz przypisany pani Ali.
- Uwielbiam te wspomnienia. Jestem młody i dla mnie Lublin z opowieści to całkiem inny świat, ale fascynujący tak, jakbym czytał jakąś wspaniałą książkę. Odkąd sięgam pamięcią, zawsze miałem dobry kontakt z osobami starszymi. Swoich dziadków niewiele pamiętam, ale niedaleko moich rodziców mieszkał starszy pan, którego często odwiedzałem. Był kawalerem, jego dom nigdy nie był posprzątany i można było w nim znaleźć fascynujące rzeczy. Do tego miał ule i zawsze częstował mnie miodem. Jako chłopiec uwielbiałem u niego przesiadywać - opowiada pan Tomasz.
Kiedy w ubiegłym roku zaczęła się pandemia i zamknęła wszystkich w domach w Tomku narastało przekonanie, że tak nie może być, że nie można starszych osób zostawić bez pomocy. - Zacząłem szukać informacji, czy jest jakaś organizacja, która wspiera seniorów. Trafiłem na stronę Stowarzyszenia mali bracia Ubogich. Zadzwoniłem do nich wypytać czym się zajmują i okazało się, że to jest to czego szukam. Zacząłem uczestniczyć w spotkaniach szkoleniowych, przystąpiłem do Stowarzyszenia i zostałem przydzielony do pani Alicji - opowiada Tomek.
Od pierwszego spotkania starsza pani i młody człowiek poczuli więź. - Znakomicie nam się rozmawiało, choć przyznam, że początkowo bałam się, czy ja z tak młodym człowiekiem się dogadam. Okazało się jednak, że nie ma z tym problemu - mówi pani Ala.
Zanim jednak otrzymała wolontariusza, przychodziła na spotkania dla seniorów. - Mam niespokojną naturę, która nie umie nic nie robić. Kiedyś przy naszym kościele był piknik, na który się wybrałam. Na jednym ze stoisk prezentowane były wspaniałe rękodzieła, a że i ja uwielbiam zajmować czymś ręce, podeszłam i zapytałam panie, które tam były, kto zrobił te piękne rzeczy. Dowiedziałam się, że one podczas zajęć w klubie seniora. Zostałam też tam zaproszona. Skorzystałam z tego. Tam któregoś dnia usłyszałam, że koleżanki idą na spotkanie do braci i zabierają mnie ze sobą. Nie miałam pojęcia, co tam będzie. Myślałam raczej, że to modlitwy u dominikanów czy kapucynów, a ponieważ oba zakony są mi bliskie, chętnie się zgodziłam. Okazało się, że to spotkanie w Stowarzyszeniu mali bracia Ubogich - śmieje się pani Alicja.
Tak jej się spodobało, że zaczęła systematycznie przychodzić do Stowarzyszenia.
- To były czasy przed pandemią, kiedy spotykaliśmy się w większej grupie, piliśmy herbatkę, rozmawialiśmy, było dużo śmiechu. Raz na jakiś czas wyjeżdżaliśmy gdzieś wspólnie - opowiada pani Ala. Na spotkania przychodziła, ale nie kwalifikowała się do tego, by mieć swojego wolontariusza, bo mieszkała z nią wnuczka. - Nie byłam samotna. Pod moją opieką była wnuczka, która uczyła się w szkole w Lublinie. Dzieci mieszkają dalej, więc dojazd do szkoły do Lublina byłby trudny. Z czasem jednak wnuczka się wyprowadziła i zostałam sama. Wtedy zaczęłam spełniać warunki, by mieć wolontariusza. Tak zaczęła się moja znajomość z panem Tomaszem, który został do mnie przydzielony - mówi pani Alicja.
Dni, w których zaplanowane jest spotkanie są wyjątkowe dla obu stron.
- Bardzo lubię odwiedzać panią Alę. Nigdy nie brakuje nam tematów do rozmów. Mamy już swoje rytuały. Kiedy przychodzę, zawsze pijemy kawę, pani Ala dokarmia mnie ciasteczkami i rozmawiamy. Lubię słuchać jej opowieści i dzielić się z nią moimi przemyśleniami. Zresztą oboje z żoną, która jest bibliotekarką, mamy jakąś zdolność do porozumienia z osobami starszymi. Żona organizuje dla nich w bibliotece róże spotkania, poleca też książki, ja wspieram panią Alę, sam przy okazji zyskując wiele radości - mówi Tomasz.