W ostatnim czasie do "Gościa Niedzielnego" została dołączona płyta z kolędami w wykonaniu polskich karmelitanek z Islandii. Jedna z sióstr w tej wspólnocie pochodzi z Lublina i opowiada o swojej drodze do Karmelu.
– Pośród tych samych spraw – myślałam – znów powróci dawny stan. A tego bardzo nie chciałam. Tak się nie stało. Ze zdumieniem stwierdziłam, że świat zmienił się wraz ze mną i nie byłam już w stanie żyć jak poprzednio. Msza św. i modlitwa stały się stałymi elementami mojego dnia. Sięgnęłam po Pismo Święte i duchową lekturę. Cieszyłam się każdą chwilą spędzaną z nowym Przyjacielem – Jezusem, radośnie patrząc w otwierające się przede mną nowe życie – opowiada.
Nie pomyślała jednak o zakonie, przeciwnie – zamierzała kontynuować dotychczasowe życie, ale teraz krok w krok z Jezusem.
– To On miał inne plany. Podzielił się nimi ze mną wkrótce po duchowej przemianie, gdy beztrosko szłam do skupu makulatury, ciesząc się barwami jesieni. W pewnym momencie bardzo wyraźnie odczytałam w sercu słowa: „Czy chcesz pójść za Mną?”. Zaskoczenie było ogromne! Zaś moja pierwsza reakcja – wcale nie wspaniałomyślna. Przed oczami stanęło mi wszystko, co musiałabym opuścić, wstępując do zakonu. Równocześnie czułam, że mam całkowitą wolność decyzji, jednak samą odpowiedź muszę przecież dać. Potrzebowałam kilku tygodni na moje „tak”, a wtedy radość i pokój, jakich nie doświadczyłam nigdy wcześniej, zalały serce – mówi karmelitanka.
Zanim jednak znalazła swoje miejsce, musiała się dokonać jeszcze jedna przemiana.
– Szukając swego miejsca w życiu konsekrowanym, absolutnie nie brałam pod uwagę zakonu kontemplacyjnego. Pierwszy raz zatrzymałam się nad tą myślą po przeczytaniu w „Misyjnych Drogach” listu z Karmelu na Islandii. Później lektura „Dziejów Duszy” św. Teresy od Dzieciątka Jezus, spotkanie osób, które zetknęły się z tym właśnie islandzkim, choć polskim Karmelem, poezje św. Jana od Krzyża, które przypadkowo wpadły mi w ręce, i osobista modlitwa stopniowo dały mi pewność, że moim powołaniem jest Karmel, i to Karmel na Islandii. W zakonie karmelitańskim każdy klasztor jest niezależny i powołanie otrzymuje się do konkretnego klasztoru, gdzie spędza się całe życie. Wszystko wskazywało na to, że moje życie ma się tam właśnie zacząć od nowa – mówi siostra.
Wcześniejszy opór zastąpiło niecierpliwe pragnienie, by już znaleźć się na swoim miejscu. W lutym 1991 roku, półtora roku po odkryciu miłości Jezusa, wyruszyła do islandzkiego Karmelu, nie kończąc studiów. Pozostał jej ostatni semestr i praca magisterska. Był to skok w ciemno.
– Moją przyszłą wspólnotę znałam tylko ze skąpej listownej korespondencji. Musiałam bezpowrotnie opuścić bliskich i wszystko, co znałam, co było mi drogie, z własnym krajem i kochanym Lublinem włącznie. Nie było internetu, by dowiedzieć się czegoś o dalekiej wyspie na północy – wiedziałam o niej tyle, ile przeczytałam w encyklopedii – opowiada s. Miriam.
Podkreśla, że z Jezusem ten skok był możliwy i po 30 latach stwierdza, że warto było Mu zaufać. Przyznaje też, że wiele jej wyobrażeń o sobie i życiu wymagało korekty. – Konfrontacja własnych przekonań z obiektywną prawdą jest podstawą życia duchowego. Nie jest łatwa, ale wyzwala – mówi siostra.