W ostatnim czasie do "Gościa Niedzielnego" została dołączona płyta z kolędami w wykonaniu polskich karmelitanek z Islandii. Jedna z sióstr w tej wspólnocie pochodzi z Lublina i opowiada o swojej drodze do Karmelu.
O poważnych pytaniach dotyczących wiary Maria nie myślała. Uważała, że życie młodej dziewczyny niesie ze sobą tyle interesujących i koniecznych spraw, że zastanawianie się nad pobożnymi praktykami i religią jest jej niepotrzebne.
– Właśnie tak wyglądało moje życie, choć wzrastałam w bardzo religijnej rodzinie. Tak było do pewnego dnia, kiedy to Bóg – wcześniej daleki – stanął przede mną i zobaczyłam, że ma serce, które czuje i kocha, a spotkanie z Nim jest cudem – mówi s. Miriam, karmelitanka.
Maria, a właściwie od wielu już lat siostra Miriam, bo takie imię nosi w swojej wspólnocie karmelitańskiej, jest lublinianką. W jej rodzinie praktykowanie wiary było czymś oczywistym.
– Szczególnie dla mamy Jezus był stałym odniesieniem w codziennych wyborach. Pragnęła przekazać tę wiarę również mnie i bratu. Wraz z tatą należeli do Trzeciego Zakonu Franciszkańskiego, potem także do Domowego Kościoła. Do dziś pozostało mi żywe wspomnienie, jak klękaliśmy do wieczornej modlitwy. Dziękuję Bogu za zaszczepiony w rodzinie dar wiary, ale wtedy takie chwile dłużyły mi się bardzo – przyznaje s. Miriam.
Bez porównania chętniej oddawała się swoim zainteresowaniom. Lubiła muzykę, grała na gitarze, chętnie rysowała, zwłaszcza konie, uwielbiała sport i angażowała się w różne sportowe wyzwania. Dwa z nich trwały dobrych kilka lat – jazda konna i taekwondo. W przypadku tego drugiego dopiero poważna kontuzja kolana, a zdarzyło się to na mistrzostwach świata, zatrzymała ją w szalonym biegu do sukcesu. Do tego dochodziła szkoła – wystarczająco dużo, by sprawy wiary odłożyć w najdalszy kąt.
W przyszłości widziała siebie w rodzinie, miała chłopaka. Gdy przyszedł czas, by pomyśleć o jakimś satysfakcjonującym zawodzie, wahała się pomiędzy weterynarią a czymś związanym z elektroniką lub komputerami. Ostatecznie przeważyło to ostatnie, chociaż w Lublinie nie miała wówczas wielkiego wyboru. Nie chcąc wyjeżdżać z domu, zdecydowała się na matematykę, kierunek metody numeryczne i programowanie.
– Wszystko to dawało mi wiele satysfakcji. Jednak… bywały chwile, gdy odczuwałam wewnętrzną pustkę. Przychodziła wtedy myśl, by „powrócić do Pana”, ale najłatwiej było odłożyć to na później i na nowo dać się porwać życiowej karuzeli. On czekał – jest delikatny i bardzo szanuje naszą wolną wolę – podkreśla karmelitanka.
Tak mijał czas aż do lata 1989 r., gdy koleżanka z roku zaprosiła ją na kilka dni do swojego miasta, a równocześnie na odbywające się tam rekolekcje Odnowy w Duchu Świętym. Zaproszenie przyjęła chętnie, bardziej zainteresowana koleżeńską wizytą niż duchowym przeżyciem.
– Trochę jako „wolny słuchacz” zaczęłam uczestniczyć w konferencjach i dzieleniu się słowem. Patrzyłam na zatopionych w modlitwie ludzi i pozwoliłam, by ogarnęła mnie ciepła atmosfera tych spotkań. Równocześnie Jezus działał w głębi mego serca. Powróciłam do mego Boga wśród łez skruchy i szczęścia, a miłosierny Ojciec przygarnął mnie, ofiarując królewski dar pokoju – opowiada s. Miriam.
Przeżycie było tak silne, że obawiała się wracać do domu.