O swoim nawróceniu mówi, że było "szawłowe", czyli nagłe i niespodziewane. Zmieniło w jej życiu wszystko tak, że porzuciła rozrywkę, glany i nieodłączny rower, by założyć dominikański habit.
W Wielki Piątek wydawał mi się, że ciągnąć się w nieskończoność. Myśli krążyły w kierunku Kościoła, Jezusa, miłości, życia, sensu istnienia. Wszystko w chaotycznej lawinie, której nie potrafiłam uporządkować i przyporządkować znaczeń. Coś, a może Ktoś, kto przychodził spoza mnie, upominał się o mnie. Poszłam na Nabożeństwo Krzyża, a gdy miałam przed Nim klęknąć, czułam w sobie mur, który był tak wielki, że zaczęła narastać obawa, iż nie jestem w stanie go pokonać. Była to chwila, gdy porzuciłam swoje emocje, chociaż miałam wrażenie, że wszystkie reflektory są skierowane na mnie, a kościół był wypełniony po brzegi. Gdy odeszłam, łzy zaczęły płynąć strumieniami, bo zrozumiałam, że Jezus umarł za mnie, za moje grzechy, że mnie kocha i nie jestem już sama.
W Wielką Noc z soboty na niedzielę nie spałam, czekałam na Jezusa. Bałam się, że jeśli On przyjdzie, a ja będę spała, to Go nie spotkam. Całą noc opowiadałam Miłości Przedwiecznej o moich lękach, niepewnościach, samotności i tęsknocie za Nim. Rano poszłam na Rezurekcję, na której nie mogłam opanować radości. Gdy wróciłam do domu, chciałam, aby mojej rodzinie udzieliło się trochę tej radości. Podczas przygotowywania rodzinnego śniadania puściłam piosenkę Wspólnoty Miłości Ukrzyżowanej, podkręcając głośność, jak to tylko możliwe. Moja rodzinka zaczęła pląsać w rytm »Zmartwychwstały Pan Królestwo objął dziś, Wszechmogący Bóg okazał swoją moc, zakwitł Krzyż i karmi chroni mnie…«. Moje zdziwienie było tym większe, że nikt nie prosił o ściszenie muzyki. Radość podzielona stała się większa.
Tak rozpoczęło się moje życie z Bogiem i w Bogu. Czułam się tak, jakbym się dopiero urodziła i nie mogłam nadziwić się zastaną rzeczywistością. Czułam w sobie głód Boga, życia, poznawania. Wszystko raptem nabrało sensu i budziło ciekawość. Otaczający mnie świat był dla mnie odkryciem. Jakbym pierwszy raz zobaczyła zieloność traw i drzew. Budząca się do życia przyroda, miała swój odpowiednik także i we mnie.
W tym czasie lubiłam siadać na rower i zjeżdżać z najwyższej górki, rozpędzając się do granic możliwości i krzycząc z radości. Zaczęłam żyć. Msza Święta stała się dla mnie momentem oczekiwanym, bo na niej doświadczałam najbardziej, że jestem kochana. Okazało się, że w Piśmie Świętym są odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Zobaczyłam, że Słowo ma moc przemienić moje serce i życie. Wewnątrz zaczął się niejako wyświetlać film mojego życia, zobaczyłam sytuacje, w których nie było Boga, a grzech niszczył mnie. Był to czas odkrycia sakramentu pojednania. Przy konfesjonale dokonywały się moje powroty do Boga. Spowiedź stawała się miejscem spotkań i odkrywania Boga. Czasem trudnym, czasem bolesnym, ale zawsze niosącym życie.
Ten czas pierwszego zauroczenia Bogiem pozostawił po sobie ślad tak istotny, że nie potrafiłam już żyć bez Niego. Zaczęłam bardzo zabiegać o życie w Nim i z Nim, dlatego dziś jestem już siostrą zakonną, od siedmiu miesięcy po ślubach wieczystych. Muszę przyznać, że pragnienie odkrywania i poznawania Boga w moim życiu z biegiem czasu staje się jeszcze większe".
Więcej o siostrach dominikankach Matki Bożej Różańcowej będzie można przeczytać w 5. numerze "Gościa Lubelskiego".