Leonard nie mógł spać. Budził go niepokój, sprawdzał wiadomości w środku nocy. O czwartej nad ranem dowiedział się, że Rosja zaatakowała jego ojczyznę. Postanowił nie budzić żony i córki, żeby wyspały się przed drogą ku granicy wojny i pokoju...
Kiedy otworzyła oczy, wiedziała, że nadeszło to, czego się tak bardzo bali, ale do końca mieli nadzieję, że to lęk niepotrzebny.
– Musisz jechać – powiedział do niej Leonard. Wstała, wspólnie obudzili córkę Teresę, zjedli szybko ostatnie wspólne śniadanie i ruszyli do wyjścia. Zigertowie w porównaniu z innymi i tak byli w dobrej sytuacji. Dzień wcześniej wrócili z Żytomierza od rodziców, gdzie pojechali kilka dni wcześniej, gdy napięcie spowodowane zagrożeniem wojną wydawało się sięgać zenitu.
– Jak coś złego się dzieje, to człowiek chce być razem z najbliższymi. Spakowaliśmy więc najpotrzebniejsze rzeczy i pojechaliśmy do mamy i taty tydzień przed wybuchem wojny. Mieliśmy wtedy czas, by zastanowić się co ze sobą wziąć na wszelki wypadek. Dylemat był, czy brać dużą walizkę, gdzie wejdzie więcej rzeczy, czy małą, gdyby trzeba było uciekać piechotą. Skompletowaliśmy dokumenty, kupiliśmy nawet bilet na pociąg Kijów-Warszawa i pojechaliśmy do rodziców – opowiada Wiktoria.
Po tygodniu jednak uznali, że chyba wszystko się uspokoi i wrócili w środę wieczorem do swojego mieszkania w Kijowie. Walizek nie chciało się nikomu rozpakowywać, bo było późno. Położyli się spać. Był to ostatni wieczór, gdy na Ukrainie panował pokój.
Leonard nie mógł spać. Budził go niepokój, sprawdzał wiadomości w środku nocy. O czwartej nad ranem dowiedział się, że Rosja zaatakowała jego ojczyznę. Postanowił nie budzić żony i córki żeby wyspały się przed drogą ku granicy wojny i pokoju. Już w styczniu, gdy zaczęło narastać napięcie na linii Rosja Ukraina, zdecydował, że w razie wojny żona i córka Teresa pojadą do Polski. W Lublinie od trzech lat studiuje starsza córka Marianna, to ona uzgodniła z księdzem dyrektorem akademika dla studentów ze Wschodu, że w razie wojny jej bliscy mogą się u niej zatrzymać jakiś czas.
– Postanowiliśmy wtedy, że odwiozę młodszą córkę do siostry do Lublina i wrócę do męża, ale kiedy zaczęła się wojna mąż nie chciał słyszeć żebym wracała. Powiedział, że będzie mu łatwiej walczyć, gdy będzie miał świadomość, że my jesteśmy bezpieczne. Myślałam, że serce mi pęknie, ale wiedziałam, że ma rację. Utwierdziłam się w tym na granicy, gdzie mężczyzn zawracano by podjęli się walki z agresorem, a kobiety musiały z dziećmi same przekroczyć granicę. Niektóre w rozpaczy czepiały się męskich ramion utrudniając swoim mężom wypełnienie obowiązku. Inne ze łzami zasłaniającymi oczy żegnały się z ukochanymi nie wiedząc, co dalej począć. Wtedy byłam wdzięczna Leonardowi, że pożegnaliśmy się w domu. Na granicy nie dałabym chyba rady – mówi Wiktoria.