Najpierw był mały stolik turystyczny, termosy z herbatą i kanapki. Wszystko jednak szybko się skończyło, a potrzebujących wciąż przybywało. Parafianie z Markuszowa wiedzieli, że nie mogą zostawić ich bez pomocy.
Jedną z wolontariuszek na MOP jest też pani Anna. To podczas jej dyżuru podeszła do niej rodzina i powiedziała, że szuka miejsca by się zatrzymać.
– To byli rodzice z 3 dzieci, dwoje maluchów i nastolatka. Pomyślałam, że mam wolny pokój, może nie luksusy, ale miejsca wystarczy i zabrałam ich do siebie. Mieszkamy razem już 3 tygodnie – mówi pani Anna.
Spontaniczna pomoc, którą zapoczątkował proboszcz z Markuszowa, stała się akcją przekraczającą wszelkie wyobrażenia. Moc internetu sprawiła, że dary napłynęły nie tylko z Polski, ale i zagranicy. O małej miejscowości na Lubelszczyźnie mówiła także amerykańska stacja telewizyjna CNN, w której ukazała się informacja o tym w jaki sposób Polacy niosą pomoc. Teraz uchodźców jest dużo mniej, ale na MOP Markuszów stoją wciąż oznakowane namioty. W jednym jest jedzenie, już nie tylko herbata i kanapki, ale i coś ciepłego jak naleśniki czy kiełbaski, w innym można znaleźć coś do ubrania, w kolejnym środki czystości i lekarstwa. By ułatwić porozumienie przygotowano napisy po ukraińsku, a wolontariusze uczą się szybko podstawowych zwrotów w języku uchodźców. Dyżurują także przedstawiciele sieci komórkowych, którzy rozdają startery z polskimi numerami telefonów oraz firmy oferujące ubezpieczenie samochodów ukraińskich. W dalszym ciągu nie ma jednej osoby koordynującej te działania, bo oddolna inicjatywa zorganizowała się sama. Nikt nie pyta, ile coś kosztuje, tylko według potrzeby otwiera swoje serce.
- To jest miłosierdzie w praktyce. Dobro, które każdy nosi w sobie wychodzi z nas, gdy ma taką okazję. Zresztą w naszej parafii nie jest to zaskoczeniem. Wiele razy jedni przychodzili z pomocą drugim, kiedy była taka potrzeba. Wierzę, że dalej tak będzie i wszystkim za tą konkretną pomoc bliźniemu dziękuję – mówi ks. Maciej.