6 stycznia Kościół w Polsce obchodzi tradycyjnie Dzień Modlitwy i Pomocy Misjom. Jest to dzień szczególnej pamięci o misjonarkach i misjonarzach. Przypominamy świadectwo powołania misyjnego o. Tomasza.
Czasem słyszy się, że kraje misyjne, szczególnie te położone w Afryce, to zupełnie inny świat. Tymczasem to wcale nie jest prawdą, bo Bóg stworzył jedną ziemię.
c Odkryłem to, posługując i studiując w różnych krajach i zapewniam, że nasz świat wcale nie różni się od tego na misjach – dzieli się swoim doświadczeniem o. Tomasz Podrazik, ojciec biały misjonarz Afryki, który po latach pracy w Tanzanii przyjechał do Polski do Lublina, by tu prowadzić animacje misyjne.
Doświadczenie misji odczytuje jako dar, jakiego się nie spodziewał. Nigdy nie myślał, że będzie księdzem, a co dopiero misjonarzem. Jako młody chłopak – student muzykologii – zadawał sobie pytania o sens życia i o to, czy Pan Bóg istnieje. Jeśli tak, to inaczej trzeba przeżyć życie niż wtedy, jeśli uznam, że Boga nie ma.
– To były czasy, kiedy w domach pojawiało się DVD. Ja go nie miałem, ale byłem u kolegi i tam oglądaliśmy jakiś film. Był strasznie nudny, więc przeglądałem jego książki. Wpadło mi w ręce „Przekroczyć próg nadziei” Jana Pawła II. Zacząłem czytać. Pożyczyłem książkę i w domu dosłownie pochłonąłem. To była odpowiedź na wszystkie moje pytania. Zacząłem regularnie chodzić do kościoła, nawet w dni powszednie. Ewangelia z dnia była odpowiedzią na moje modlitwy. Wtedy pomyślałem, że może Pan Bóg mnie powołuje – wspomina o. Tomasz.
Przez dłuższy czas nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie, czy pójść do seminarium. Jednak różne zbiegi okoliczności były dla niego znakiem. W końcu na pielgrzymce do Częstochowy spotkał kapłana, który okazał się być rektorem seminarium i on zaproponował by wstąpił na rok, by się przekonać, czy to jego droga.
– Tak zrobiłem. Wstąpiłem do rzeszowskiego seminarium, gdzie czułem się z jednej strony bardzo dobrze, ale z drugiej wciąż miałem jakiś niedosyt. Kiedyś zachorowałem, leżałem na infirmerii i był też tam kolega, który pisał pracę z różnych ruchów katolickich. Miał wiele książek na ten temat. Wśród nich był wywiad z Chiarą Lubich, założycielką ruchu Focolare. Zacząłem czytać i bardzo mi się ta duchowość spodobała. W seminarium powstała grupa Focolare, zaczęliśmy jeździć na różne spotkania tej wspólnoty i na jednym z nich spotkałem kleryka od ojców białych. Od niego dowiedziałem się trochę o misjonarzach i zobaczyłem, że ich życie opiera się także na byciu we wspólnocie i duchowości ignacjańskiej. Ich codzienność można streścić w powiedzeniu „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. To mnie pociągało, a seminarium stawiało bardziej na indywidualną formację, a nie życie wspólne. Tak się złożyło, że nasze seminarium odwiedzili wtedy ojcowie biali. Porozmawiałem z nimi, a oni zaprosili mnie do domu do Lublina – opowiada. Kiedy przyjechał, trafił na obiad. Przy jednym stole siedzieli wszyscy razem i ojcowie, i rektor, i klerycy i stażyści, którzy akurat wrócili z Afryki. – Zobaczyłem wspólnotę. Nie było widać hierarchiczności, a nawet nikt nie hamował się w żartach. Pomyślałem wtedy, że chciałbym się tak formować – wspomina początek swojej misyjnej drogi.
Formacja ojców zaczyna się w Polsce.
– Mieszkamy w Natalinie, w domu ojców białych, a na zajęcia jeździmy do seminarium diecezjalnego, więc wiele u mnie się nie zmieniło jeśli chodzi o studia. Potem w domu ojców mieliśmy różne zajęcia, na których poznawaliśmy Afrykę. Wtedy odkryłem, że to nie jest tak, jak opisuje Sienkiewicz „W pustyni i w puszczy”, że Afryka się rozwija, a Pan Bóg stworzył jeden świat, w którym są też inne kraje. Poza tym mieliśmy swoje obowiązki, jak praca w ogrodzie czy mycie okien. Czas był wypełniony, ale tworzyliśmy wspólnotę, nauka była jakby przy okazji – opowiada o. Tomasz.