Od najmłodszych lat widzieli w swoich rodzinach, jak Pan Bóg przychodzi z pomocą w codziennym życiu. Nic dziwnego, że widząc Jego działanie, swoją miłość i rodzinę oparli na wierze.
Raz na jakiś czas ich mała wspólnota z księdzem szła do parku lub na dworzec, stawiała krzyż i ikonę Matki Bożej, modliła się publicznie i mówiła spotkanym ludziom o Bożej miłości.
– To też nie było łatwe, tak mówić obcym o Bogu, ale wiele razy ktoś się zatrzymywał i słuchał, potem dziękował. Żyliśmy zwyczajnie, ale jakoś tak, że wielu ludzi nas odwiedzało. Pan Bóg troszczył się o nas, jak brakowało pieniędzy, a nasza rodzina się powiększyła, ktoś przynosił kosz pieczywa, czy inne potrzebne rzeczy. Mówiliśmy Panu Bogu, że czegoś potrzebujemy i On to załatwiał na swoje sposoby. Było to tak namacalne, że normalne dla mnie jest mówić na modlitwie o zwyczajnych sprawach – podkreśla Janek. Po maturze w Niemczech postanowił wrócić do Polski na studia. Był przekonany, że właśnie tutaj znajdzie żonę, która została dla niego przeznaczona.
Weronika także wychowała się w rodzinie ze wspólnoty neokatechumenatu. Jej doświadczenia są podobne, codzienne cuda małe i większe, jakie działy się na co dzień nie zostawiały wątpliwości, że Pan Bóg działa.
– Moi rodzice opowiadają o wielu Bożych interwencjach w ich życiu. Ja jako mała dziewczynka może nie odbierałam tego w ten sposób, bo nie byłam świadoma problemów, jakie spotykały naszą rodzinę. Jednak kiedy już jako młoda kobieta byłam świadkiem diagnozy mojego taty, u którego stwierdzono raka wątroby w czasie, gdy moja mama była w piątej ciąży, pamiętam wszystko doskonale. Towarzyszyłam mamie w Warszawie, gdzie tata był operowany, młodszym rodzeństwem opiekowały się wtedy babcie i ludzie ze wspólnoty. Na koniec pomyślna operacja wbrew opiniom lekarzy, powrót do zdrowia i narodziny mojej najmłodszej siostry. Mimo, można powiedzieć, tragicznej sytuacji i zagrożenia życia, czuliśmy Bożą opiekę – mówi Weronika.
Kolejne doświadczenie przyszło trzy lata później, gdy z kolei u mamy pękł tętniak. Nie wiadomo było co z nią będzie. Weronika, jako najstarsza, przejęła opiekę nad młodszym rodzeństwem.
– Moja najmłodsza siostra Marysia tak bardzo bała się, że mama umrze, że pytała mnie czy na mnie będzie mogła mówić „mama”. Którejś nocy obudziła mnie i powiedziała, że śniła jej się Matka Boża, była mięciutka jak poduszka, przytuliła ją, pachniała kwiatami i powiedziała, że mama wyzdrowieje. Tak się stało. Mama nie ma śladu po tamtej chorobie, a ja mam kolejne doświadczenie realnej obecności Boga w naszym życiu – mówi Weronika.
Wejście w dorosłość dla niej i dla Janka wiązało się z pytaniami o własną drogę. – Kiedy Janek z rodzicami był na misjach, ja znalazłam się w grupie, która modli się Różańcem za te rodziny. Chętnych żeby wspierać braci na misjach było dużo, ale mi udało się dostać różaniec i do modlitwy dostałam właśnie misję, w której była rodzina Janka, choć wcale się wtedy bliżej nie znaliśmy. Dopiero dziś widzę różne drobiazgi, które łączą się w całość i tworzą opowieść o tym, jak Bóg nas do siebie prowadził – mówi Weronika.