Był biskupem w drodze zawsze gotowym iść z posługą wierzącym na całym świecie. Tak robił jako delegat Episkopatu do spraw Duszpasterstwa Emigracji Polskiej. Kiedy sił do dalekich podróży zabrakło - służył na miejscu w naszej diecezji swoją modlitwą, czasem i cierpieniem.
W niedzielę 5 stycznia 2025 r. przypada pierwsza rocznica śmierci biskupa Ryszarda Karpińskiego (1935-2024).
W podziękowaniu Bogu za jego posługę biskupa pomocniczego w naszej archidiecezji (1985-2024) w archikatedrze lubelskiej w niedzielę 5 stycznia 2025 r. o godz. 11.30 odprawiona zostanie Msza Święta w intencji śp. księdza biskupa.
To też dobra okazja do przypomnienia sylwetki bp. Ryszarda, który wielokrotnie dzielił się swoim kapłańskim doświadczeniem i wiarą z naszą redakcją.
We wsi Rudzianko w domu bp. Ryszarda Karpińskiego zawsze było coś do jedzenia mimo okupacji i biedy. Nie były to rarytasy, ale w lepszych czasach cukier z wodą i chleb ze smalcem, w gorszych chleb z olejem lnianym i szczyptą soli. Mały Rysio brał taką pajdę chleba i siadał obok dziadka, który uczył go czytać. "Nie chodziłem jeszcze do szkoły, zresztą w czasie okupacji początkowo szkoła była zamknięta, więc nie było takiej możliwości, ale czytanie bardzo mi się podobało. Nie mogłem się doczekać, kiedy będę mógł się uczyć w prawdziwej szkole" - opowiadał nam bp Ryszard. Zanim było to możliwe, nauczyciele potajemnie gromadzili dzieci i uczyli je na tajnych kompletach. Kiedy w 1943 roku była możliwość pójścia do szkoły, Rysia zakwalifikowano do klasy II, choć wiedzę miał jak trzecioklasista, ale do trzeciej klasy był za młody.
W czasie okupacji kościół parafialny, do którego przynależała wieś Rudzianko, był otwarty. Księża nie mogli mieszkać na plebanii, którą zajęli Niemcy, ale ludzie przygarnęli kapłanów, więc posługę duszpasterską mogli sprawować. W 1942 roku miały miejsce prymicje jednego z kapłanów wyświęconego potajemnie przez bp Leona Fulmana, który przebywał na zesłaniu w Nowym Sączu.
"Miałem wtedy 7 lat i było to dla mnie wielkim przeżyciem. Uczestnictwo w tej potajemnej uroczystości było czymś niezwykłym. Czułem się wzruszony i poruszony. Rozumiałem, że ten ksiądz, który pierwszy raz odprawia Mszę Świętą, ma jakąś szczególną misję. Wtedy chyba pierwszy raz przyszło mi do głowy, że może i ja kiedyś chciałabym tak, jak on stanąć przy ołtarzu i sprawować Mszę św." - wspominał bp Ryszard.
Na razie jednak trwała wojna. Na wsi pracy było dużo, do tego dochodził strach przed okupantem i na wiele rzeczy nie można było sobie pozwolić. Kiedy wojna się skończyła, nie było dużo lepiej.
"Największą atrakcją była nauka. Ciągnęło mnie do niej i łatwo mi przychodziła" - wspominał biskup. Nie mając jeszcze 13 lat, ukończył szkołę powszechną. Bardzo chciał się uczyć dalej, ale wiązało się to z wyjazdem do Lubartowa lub do Lublina, na co rodzice nie mogli sobie pozwolić, tym bardziej, że starszy z synów już uczył się w Lublinie, co obciążało rodzinny budżet.
Ryszard pomagał więc ojcu w gospodarstwie. Tak bardzo jednak chciał się uczyć, że zapisał się na kurs przysposobienia rolniczego, który odbywał się raz w tygodniu.
"Przyjeżdżał do nas nauczyciel i wykładał nam podstawy rolnictwa, jak przyszła zima i nie mógł do nas na wieś przyjechać, byłem bardzo rozczarowany. Wiedza, jakakolwiek, wydawała mi się tak pasjonująca, że gdy jej brakowało czułem się nieswojo" - mówił biskup.
Widząc zapał do nauki syna, po roku rodzice zdecydowali, że poślą go do szkoły. Najpierw myśleli o szkole w Lubartowie, dokąd było bliżej, ale wynajęcie stancji wiązało się z wożeniem do Lubartowa opału i wyżywienia.
"Tak samo było i w Lublinie, jeśli brało się stancję trzeba było umówić się z gospodarzami na dostarczanie odpowiednich rzeczy, rodzice więc zdecydowali, że skoro starszemu bratu wożą do Lublina to i dla mnie też w Lublinie coś się znajdzie. Tak trafiłem do »Biskupiaka« czyli szkoły dla chłopców prowadzonej przez diecezję" - mówił bp Ryszard.