Był biskupem w drodze zawsze gotowym iść z posługą wierzącym na całym świecie. Tak robił jako delegat Episkopatu do spraw Duszpasterstwa Emigracji Polskiej. Kiedy sił do dalekich podróży zabrakło - służył na miejscu w naszej diecezji swoją modlitwą, czasem i cierpieniem.
Dzięki pomocy zaprzyjaźnionego księdza udało się znaleźć miejsce w internacie przy szkole, który wówczas mieścił się przy ulicy Ogrodowej. W szkole Ryszard zaprzyjaźnił się z kolegą, który mieszkał w internacie u księży salezjanów. Za jego namową po pewnym czasie przeniósł się tam z mieszkaniem.
"To, co mnie tam pociągało to była możliwość uczestniczenia codziennie we Mszy św. i modlitwach, czego nie było w internacie przy Ogrodowej. Myślę, że przykład życia zakonnego też mnie pociągał, dlatego, gdy w 11 klasie była możliwość przeniesienia do Seminarium Duchownego na tzw. kurs przygotowawczy, postanowiłem spróbować. Gnał mnie jakiś młodzieńczy zapał do szukania swego miejsca w życiu. Pomyślałem sobie, że, jak mi się spodoba w seminarium to zostanę, a jak nie, będę bez przeszkód mógł odejść. Spodobało mi się tak bardzo, że moja decyzja o zostaniu kapłanem utwierdziła się" - podkreślał.
Po studiach seminaryjnych 19 kwietnia 1959 roku został kapłanem. Jego pierwszą placówką była parafia św. Teresy w Lublinie. Był tam wikariuszem i uczył katechezy.
"To był krótki czas, kiedy katecheza mogła być w szkole. Miałem 30 godzin religii, przygotowywałem dzieci do Pierwszej Komunii, pomagałem w parafialnej kancelarii i wypełniałem wiele innych posług. Kosztowało to wiele wysiłku, tak, że zdarzyło mi się zasnąć na katechezie. Obudził mnie śmiech dzieci i głos dziewczynki, która mówiła do klasy: »Głupie, czego się śmiejecie? Ksiądz zmęczony, to śpi«. Nie narzekałem jednak. Miałem wspaniałego proboszcza, który uczył mnie wielu rzeczy i prowadził niczym ojciec. Dlatego, kiedy po roku pracy przyszło pismo z kurii, które zawiadamiało mnie, że ksiądz biskup zaprasza mnie na studia, nie chciałem odchodzić z parafii" - opowiadał bp Ryszard.
Ustalił ze swoim proboszczem, że poprosi w kurii o odłożenie o rok studiów.
"Wiadomo było, że ówczesna władza wyrzuci katechezę ze szkół w ciągu roku, więc proboszcz myślał, że ja do tego czasu dociągnę swoją pracę, a potem pójdę na studia. Kiedy pojechałem do kurii i powiedziałem o tym wszystkim, ksiądz kanclerz popatrzył na mnie i powiedział, że nie wiadomo czy za rok ksiądz biskup dalej będzie miał ten sam plan wobec mnie, że chce mnie posłać na studia, a poza tym skoro przez rok tak zżyłem się z moim proboszczem, to za dwa lata będzie jeszcze trudniej się nam rozstać. Na takie dictum przystałem na propozycję studiów i trafiłem na KUL" - mówił
Po ukończeniu studiów na KUL, zaproponowano ks. Ryszardowi studia biblijne w Rzymie. Nie była to jednak prosta sprawa. Trzeba było wystąpić do władz o wydanie paszportu, a uzyskanie go przez duchownego nie było proste.
"Urzędnik, z którym rozmawiałem, powiedział mi wprost: wy jesteście młodym księdzem i nie mamy nic przeciw wam osobiście, ale są takie sprawy między episkopatem a rządem, że nie możemy pozytywnie załatwić waszej sprawy" - wspomina bp Ryszard. Mimo takiego obrotu sprawy, co jakiś czas ks. Ryszard składał podanie o paszport. Za szóstym razem zostało rozpatrzone pozytywnie.