Świadectwo Joli Drozd z ostatnich dni życia jej męża Roberta jest wyznaniem wiary. Oboje zaangażowani we wspólnotę Domowego Kościoła, służyli innym. Choroba i nagła śmierć Roberta stały się, nie tylko dla ludzi ze wspólnoty, niezwykłymi rekolekcjami. W Wielkim Poście to świadectwo może pomóc nam zrozumieć, że dzięki miłości Bożej i ludzkiej przechodzimy ze śmierci do życia.
Otrzymaliśmy jeszcze 4 pełne trudu, ale jeszcze bardziej pełne błogosławieństwa dni. Robert był cały czas nieprzytomny, nie wykazywał żadnych odruchów, był całkowicie podtrzymywany przez aparaturę. Serce wspomagane lekarstwami, pracowało coraz słabiej. Codziennie otrzymywałam coraz bardziej trudne diagnozy: Pacjent w granicznie ciężkim stanie, pacjent bez rokowań. Ale nerka, przeszczepiona 14 lat wcześniej, jako odpowiedź na moje modlitwy w Lourdes, pracowała bez zarzutu do ostatniej chwili. Ku zdumieniu lekarzy… Wiedziałam, że to dowód Boga, że cuda Jego łaski są nieodwołalne. Aż wypełni się czas… Byłam bardzo mocno prowadzona przez Boga w Jego Słowie. I wiedziałam, że On jest bardzo blisko. Byłam prowadzona, jak dziecko za rękę miłującego Ojca. Przez cały czas była we mnie niezachwiana wiara, że On może uzdrowić Roberta czy to jednym słowem, czy za pomocą starań lekarzy. Ta wiara była we mnie do ostatniej chwili, a jednocześnie trwałam w jakimś przedziwnym zaufaniu Bożej woli.
Święta Bożego Narodzenia były jedyne w swoim rodzaju. W naszym życiu dotychczas najtrudniejsze, ale również najgłębiej zanurzające nas w Bożym sercu. Wiem, że dla wielu braci i sióstr z naszej diecezjalnej wspólnoty Domowego Kościoła, również szczególne. Otulone ich gorliwą modlitwą, przepełnione darem ich miłości wyrażonym w ofiarowanym nam czasie modlitw, czuwań, mimo tylu spraw, przygotowań. „W ten świąteczny czas dzielimy się z Wami wiarą, którą wspólnie z Robertem wyznajemy, że Jezus jest 'Tym, który miał przyjść' - Zbawicielem świata i naszym Zbawicielem. Wiara w Niego pozwala nam doświadczać pokoju i mocy w każdym czasie, szczególnie w trudnościach. Dziękujemy Wam gorąco za modlitwę w naszych intencjach i wszelką życzliwość. Życzymy głębokiej radości i Bożego błogosławieństwa. Jola Drozd” (24 gru 2013, g. 19.40). Wielokrotnie mieliśmy z Robertem szczęście głosić świadectwo podczas Mszy św., różnych spotkań czy podczas prowadzenia rekolekcji, że Bóg jest świadomy planów i zamiarów co do nas, że każde oddane mu małżeństwo prowadzi osobiście, że pragnie pełni naszego szczęścia. Mówiliśmy tak, bo często tego doświadczaliśmy. Gdybym teraz te prawdy przekreśliła, poddała w wątpliwość, to uznałabym, że jestem, jesteśmy i byliśmy z Robertem najbardziej godnymi politowania ludźmi na świecie.
W Boże Narodzenie klęczałam przy łóżku Roberta, trzymałam Go za rękę i odmawiałam Koronkę do Bożego Miłosierdzia, Różaniec. A potem „odbyliśmy” ostatni w naszym wspólnym życiu na ziemi dialog małżeński. „Mężu, dziękuję Ci za Twoją miłość. Za to, że poślubiłeś mnie, a ja miałam to szczęście być Twoją żoną. Za wszystkie 12 lat naszego Małżeństwa. Dziękuję Ci za wszystkie radosne wydarzenia w naszym życiu, za czułość, troskę, za nasze Dzieci, za nasze wspólne starania, aby kochać siebie i dzieci coraz pełniej. Dziękuję Ci też za wszystkie trudy, które razem przetrwaliśmy, za wszystkie pokonane kryzysy. Za Twoje starania, aby nawracać się ze swoich słabości. Za to, że kochałeś mnie z moimi słabościami i grzechami. Przy Tobie mogłam stawać się tą, którą jestem. Przy Tobie byłam bezpieczna. Dziękuję Ci za nasze wspólne kroczenie do Boga, za wzrastanie w naszej wspólnej wierze. Przebaczam Ci wszystko. Przebacz mi wszystko, co było moim grzechem, zbyt małą miłością. Kocham Cię. Nie wiem, co dalej. Ufam Bożej woli”.
Dialog zawsze był dla nas darem. Ale nigdy nie było nam łatwo. Doświadczaliśmy wiele razy, że nie umiemy siebie zrozumieć, że mówimy innymi językami. Ale i tak po dialogu zawsze wychodziliśmy umocnieni i zbliżeni do siebie. Pamiętam, jak wielokrotnie mówiłam w sercu: „Panie, Jezu, jak już będziemy w niebie, to powiedz Robertowi, o co mi wtedy i wtedy chodziło. Bo ja nie umiem Mu tego wytłumaczyć”. Ale wtedy przy szpitalnym łóżku podczas naszego dialogu w Boże Narodzenie, powiedziałam Bogu: „Panie Boże, nic Mu nie musisz tłumaczyć. Wszystko przebaczone…”.