Świadectwo Joli Drozd z ostatnich dni życia jej męża Roberta jest wyznaniem wiary. Oboje zaangażowani we wspólnotę Domowego Kościoła, służyli innym. Choroba i nagła śmierć Roberta stały się, nie tylko dla ludzi ze wspólnoty, niezwykłymi rekolekcjami. W Wielkim Poście to świadectwo może pomóc nam zrozumieć, że dzięki miłości Bożej i ludzkiej przechodzimy ze śmierci do życia.
„Módlcie się za nas. Być może to będzie decydująca noc. ABBA, OJCZE! JEZU, UFAM TOBIE! WIERZĘ W DUCHA ŚWIĘTEGO, PANA I OŻYWICIELA! Będę w szpitalu do 22.00, bo dłużej nie można. Dziękuję, Jola Drozd” (25 gru 2013, g. 21.13) Nie pozwolono mi być przy Robercie… Umówiłam się z lekarzem dyżurnym, że gdyby zbliżał się czas Jego odejścia, to proszę o telefon. Wracałam ze szpitala po 23.00 z moim bratem, w przeogromnej niemocy. Była to pierwsza chwila, kiedy nie mogłam iść o własnych siłach. Tomek musiał mnie podtrzymywać. Ból w sercu nie do opisania, ale jednocześnie całkowite zdanie się na Boga. Kilka godzin wcześniej, kiedy jechaliśmy do szpitala, wiedząc, że jest coraz trudniej, w samochodzie śpiewaliśmy „Magnificat”. Nasze, moje, naszych dzieci, całe życie zanurzone w Bogu. Od smutku do nadziei przenosiła mnie myśl, że Robert tęsknił za niebem. Nieraz mówił, że mógłby już tam iść, ale bardzo martwiłby się o nas. Przed oczami stawały mi chwile naszych wspólnych, najbardziej wzniosłych chwil przeżywanych w wierze, podczas niedawno prowadzonych rekolekcji, w formacji, na modlitwie, odnośnie do życia wiecznego. Teraz ta rzeczywistość była najbliżej mnie, jakby na wyciągnięcie ręki. Przecież za nią tęskniliśmy, do niej zmierzamy… Pomyślałam, że całą noc będę leżała krzyżem. Że będę czuwała… Ale niemoc była tak ogromna, że nawet nie umiałam się modlić. W tej niemocy i z przeogromnym bólem całej mojej istoty przyłożyłam głowę do poduszki i na chwilę zasnęłam. Na chwilę, bo zaraz obudził mnie dzwonek telefonu z nieznanym numerem. „Bardzo mi przykro. Pani Mąż zakończył życie”… Zadzwoniłam do najbliższych - rodziny i przyjaciół z Domowego Kościoła. Oni nie spali. Oni swoją modlitwą nieśli mnie wtedy na ramionach. Wiem, że bardzo wiele innych braci i sióstr Kościoła również. „Kochani! Dziś w nocy - ok. 1.00 mój Mąż Robert powrócił do Domu Ojca. Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu… Polecam Go i nas Waszym dalszym modlitwom. Dziękuję z serca za Wasze ogromne wsparcie modlitewne. Jola Drozd, żona Roberta” (26 gru 2013, g. 7.19).
Mimo wszystko śmierć Roberta była dla mnie pewnym zaskoczeniem. Ja oczywiście byłam świadoma jego stanu zdrowia i tego, na co się decyduję, biorąc z Nim ślub. Znaliśmy się przed ślubem 15 lat... Towarzyszyłam Mu w Jego chorobie, w przekraczaniu Jego słabości i przez te lata szkoliłam się, jak przy Nim pokonywać swoje...Spodziewałam się nieco innego zakończenia, naturalnie wynikającego z tej choroby. A tak - według prowadzących go lekarzy - to, co się stało, nie musiało nastąpić... Ale nie to było największym zaskoczeniem. Przez ostatnie lata naszego życia Pan Bóg mocno nas prowadził w wierze, w posługach we wspólnocie. Nie chcieliśmy swojego życia zachowywać dla siebie. Dawaliśmy z siebie, ile się dało, oczywiście rozeznając Bożą wolę. I to przynosiło nam szczęście, utwierdzało na drodze Domowego Kościoła, zapalało do dalszej służby. Radowaliśmy się, kiedy nasze świadectwo przynosiło owoce wiary w innych, chcieliśmy, żeby jak najwięcej ludzi usłyszało o Bogu, poznało Go, poznało Go też przez świadectwo wiernej (choć słabej) miłości małżeńskiej, a tu hop... i po ludzku po wszystkim. Dla mnie jakaś dziwna sprzeczność. Ale całe szczęście, że nie pierwsza w życiu i ufam, że w sercu Boga to ma tak głęboki sens, jakiego nikt na świecie nie da rady skonstruować, zaprojektować.
Najtrudniejszą rzeczą było powiedzenie naszym synom o śmierci Taty. Bardzo płakali, Maciek (8 i pół lat) krzyczał, że pękło mu serce, że to jest nie do zniesienia. Szymon (10 lat) też bardzo płakał. Bezmiar smutku...bezmiar żalu...Moje serce było całe przeorane bólem, kiedy patrzyłam na to, co przeżywają dzieci... Ale wiem, że JEZUS wtedy płakał razem z nami. Bóg Ojciec również płakał z nami...ŚMIERĆ NIE BYŁA JEGO POMYSŁEM!!! „Przecież Bóg uczynił człowieka nieśmiertelnym, stworzył go dokładnie na swój obraz” (Mdr 2, 23). I wtedy, kiedy nam było najtrudniej, Bóg posłał do naszych serc Ducha Świętego Pocieszyciela.