Prof. Jerzy Gałkowski mówi o miłości do uniwersytetu, przyjaźniach i pasji do nauki, randkach w kinie, o wycieczkach studentów z ks. Karolem Wojtyłą oraz o tym, kiedy pierwszy raz zobaczył jeansy.
Jak spędzaliście wolny czas po zakończeniu zajęć?
Trzeba zrozumieć jedno, że w większości, nie wszyscy, ale prawie wszyscy mieszkaliśmy w akademikach. Akademik damski na Poczekajce był dosyć wygodny, ale męski akademik na ulicy, która się teraz nazywa Niecała, to był straszny prymityw. W niewielkim pokoju mieszkało 11 osób. Jedna szafa, albo i nie, stół, 4 czy 6 krzeseł. Wszystkie rzeczy trzymało się w walizce pod łóżkiem, a łóżka były piętrowe. Ciepła woda była raz w tygodniu, więc trzeba było się myć w paskudnie zimnej wodzie. Ręce i twarz to można umyć, z zębami było gorzej w takiej zimnej wodzie. W akademiku mieszkali bardzo różni ludzie. Siedzieliśmy tam, jak śledzie w beczce. Jedynie w sobotę można się było wykąpać. Ale musieliśmy jakoś żyć. Mieliśmy małą kuchenkę, ale nikt z niej nie korzystał. Jadaliśmy głównie na stołówce lub w barach mlecznych. Wobec tego właściwie cały dzień spędzaliśmy na KUL-u, tym bardziej że, jeśli chodzi o mnie i moją żonę, mieliśmy tak zwane stypendia zakładowe, czyli pełne wyżywienie. Byliśmy pomocami bibliotecznymi od segregowania i wypożyczania książek, wypisywania fiszek. Za akademik płaciliśmy grosze, to było 15 złotych miesięcznie, podczas gdy gazeta codzienna kosztowała 50 groszy albo złotówkę. Bieda była duża. Koleżanki na przykład, jak to dziewczyny, zawsze lubią się trochę podstroić, więc bardzo modny był przez jakiś czas egzystencjalizm, to była nie tylko filozofia, ale sposób życia, sposób ubierania się. No więc farbowały tenisówki na czarno. W modę zaczęły wchodzić czarne spodnie, czarne bluzki, ale to było charakterystyczne, że się smarowało tenisówki, które były takiego koloru nijakiego, na czarno. Jak przyszła moda na biel, to tenisówki barwiło się na biało pastą do zębów.
Jak wyglądała moda męska?
Myślę, że mężczyźni nie są tacy wrażliwi na modę. Po raz pierwszy zobaczyłem jeansy na moim koledze, który był reemigrantem z Francji, Edwardzie Stachurze.
Wróćmy do organizacji czasu wolnego. Jakie miejsca odwiedzaliście poza uczelnią?
Jeśli chodzi o sprawy zewnętrzne: kino i teatr, i jeszcze filharmonia. Do kina chodzili wszyscy. Do teatru dużo mniej, a do filharmonii jeszcze mniej. Tak to wyglądało.
Zabierał Pan żonę na randki do kina?
Owszem. Chodziliśmy do kina, do teatru, do filharmonii. Czasami chodziliśmy do kawiarni, ale było ich może ze 3 lub 4 w Lublinie. Był bardzo dobry Teatr im. Juliusza Osterwy. Tutaj grali dobrzy polscy aktorzy, między innymi Jan Machulski, czy Stanisław Mikulski. No i oczywiście, dobre sztuki były grane. Namiętnie się chodziło do kina. A jak się trafił amerykański film, to ho ho. Nieważne, że był kiepski, ale był amerykański. No i chodziło się na wycieczki przede wszystkim. Często robiliśmy zbiorowe wypady. Teraz to wszyscy chodzą pojedynczo. Nie jest modne chodzenie zbiorowe, a wtenczas mieliśmy grono przyjaciół i wspólnie spędzaliśmy czas. Mieliśmy też tutaj wewnętrzne rozrywki. Był bardzo dobry chór. Byłem chórzystą w dziecięcym chórze radiowym we Wrocławiu, więc zapisałem się do chóru na pierwszym roku z całą radością. Później rozpoczął się kabaret filozoficzny - Eutrapelia. Spektakle były między św. Katarzyną a św. Cecylią, w listopadzie, ponieważ jedna jest od muzyki, a druga od filozofii. Na początku była to impreza dwuczęściowa, część poważna i kabaretowa. Na pierwszym roku załapałem się na ostatnią część poważną i proszę sobie wyobrazić, że przedstawiano Platoński dialog „Ucztę”, a ja, ponieważ byłem grubasem, zostałem Sokratesem. Koleżanki mnie ubrały w prześcieradło, a na stole - ponieważ uczta, stał talerz z jabłkami i jak zapomnieliśmy kwestii to się brało jabłko, a z tyłu ktoś podpowiadał (śmiech). W części kabaretowej uczestniczyłem długo, jak i wiele innych osób, Tosiek Stępień, który grał na pianinie, komponował i pisał teksty, Halina Bortnowska, Michał Heller, i wielu, wielu innych. Ksiądz Kamiński też brał w tym udział. On był bardzo wesołym człowiekiem, bardzo lubił Eutrapelię. Strasznie się śmiał, my tam dobrze „przejeżdżaliśmy” się po profesorach i jego szalenie to bawiło, cieszył się ogromnie, że ma przypiętą jakąś łatkę. Niektórzy się obrażali.
Jakieś tematy polityczne przewijały się w kabaretach?
W kabaretach mniej, bo było to po prostu niebezpieczne. Jeśli zamknęliby Uniwersytet Warszawski, to by go później musieli otworzyć. Ale jeśliby zamknęli KUL, to już na amen. Więc mieliśmy świadomość, że z jednej strony nie możemy się poddać i nie możemy się bać, ale z drugiej strony rozsądek musiał być jakoś zachowany. Więc bardziej poruszaliśmy sprawy wewnętrzne - dostawało się profesorom i kolegom. Różnie to było. Młodzi ludzie nie zawsze są umiarkowani w języku i nie zawsze są roztropni, nie zawsze są mili i grzeczni. Pamiętam, były takie dwie koleżanki, bardzo ładne zresztą, studentki, ale wyraźnie starsze, przekraczały już przeciętny wiek studencki, a dodatkowo były bardzo śmiałe w makijażu, więc któregoś roku koncert życzeń się odbywał, no i żeby nie było zbyt poważnie, tym dwóm zadedykowaliśmy arię ze Strasznego Dworu „Te stare malowidła dwa na względzie wasze miej”. To było brzydkie.