Miłość do Polski i Boga wyniósł z rodzinnego domu. Nie miał planów, by zostać księdzem, ale pewnego dnia, tańcząc z koleżanką, poczuł, że to jest właśnie to, co chce w życiu robić.
Imię dostał po ojcu. Rodzice planowali dać mu imię Jerzy, ale niespodziewana śmierć taty, w niecały miesiąc po jego narodzeniu, sprawiła, że na chrzcie dano mu na imię Antoni Jerzy.
- To pamiątka po ojcu, którego nie pamiętam. Znam go z opowiadań mamy i mojego starszego rodzeństwa. Całe życie czułem, że mimo fizycznej nieobecności jest mi on szczególnie bliski - mówi ks. Antoni.
Historia nie oszczędzała rodziny Czyżewskich. Dziadowie ks. Antoniego należeli do drobnej szlachty i mieszkali na północnej Mińszczyźnie, w zakolu górnej Berezyny. Za patriotyzm i przywiązanie do wiary oraz udział w powstaniach byli prześladowani. Pozbawieni ziemi, poddani zostali przez władze carskie, jak niemal wszyscy tamtejsi Polacy należący do tego środowiska, deklasacji. Na przełomie wieków dziadek, po mieczu Franciszek, jest nadleśniczym w lasach Edwarda Sipayłły, zaś jego odpowiednik po kądzieli Mamert Wojciechowicz administruje ogromnym (około 1500 h) majątkiem Tyszkiewiczów.
- Okres I wojny światowej jest czasem dramatycznym w życiu obu rodzin, naznaczonym ucieczkami przed sowieckimi hordami oraz zamordowaniem przez nich obu dziadków. Także cmentarze II wojny światowej w Katyniu, Kuropatach i Ponarach kryją szczątki ich dalszych krewnych lub powinowatych. Nic przeto dziwnego, że w rodzinie kultywowana była pamięć o bliskich, którzy zginęli tylko dlatego, że byli Polakami. Wszystko to kreowało patriotyczny klimat domu, w którym wzrastałem - opowiada ks. Antoni.
Jego tata poślubił mamę, Franciszkę, w 1920 roku. Małżonkom urodziło się 5 dzieci, ale jedno zmarło w wieku niemowlęcym. Antoni przyszedł na świat w leśniczówce Obołoń nad Dzisną, gdzie jego ojciec był nadleśniczym w dobrach hr. Przeździeckiego z Woropajewa. Po śmierci taty hrabia wyrzucił mamę z leśniczówki, w której mieszkała. Na szczęście znaleźli się dobrzy ludzie, którzy jej pomogli. Potem mama wyszła drugi raz za mąż za komendanta policji w Hruzdowie. Ojczym Franciszek Górzny był powstańcem wielkopolskim i mając własnego syna Bogdana, serdecznie opiekował się swymi przybranymi dziećmi. Zadbano o ich edukację, posyłając do gimnazjum w Święcianach, gdzie koleżanką jego siostry Wandy była Lidia Lwow, późniejsza żona Zygmunta Szyndzielarza. Tuż przed wojną rodzice nabyli mały majątek Krynica w powiecie dziśnieńskim. Pierwsza okupacja sowiecka obfitowała w liczne dramatyczne sytuacje. Ojczym trafił do łagru i jako więzień budował kolej do Murmańska. Przedostał się do armii gen. Andersa i walczył m.in. pod Monte Cassino, ale żona nie wiedziała, jakie są jego losy i czy w ogóle żyje. Dwukrotnie cudem uniknęli wywózki na Syberię. W czasie okupacji niemieckiej starsza siostra Wanda poszła jako sanitariuszka do partyzantki, najpierw do oddziału „Kmicica” nad Naroczą, a po jego rozbiciu przez Sowietów do wileńskiego AK. W Wilnie pielęgnowała rannych oficerów i pomagała młodym chłopcom, poprzez dostarczanie fałszywych ausweisów, by uniknąć wywózki do Niemiec. Po wojnie wstąpiła do Brygady Wileńskiej majora „Łupaszki”. Po wpadce była sądzona w procesie pokazowym w Olsztynie.
Szkolne lata ks. Antoniego przypadły na okres II wojny światowej. Za „pierwszego Sowieta” mały Jurek (bo tego imienia używano w domu) uczęszczał jeden rok do szkoły białoruskiej we wsi Zawrótki. W 1943 r. rodzina uciekła z Krynicy przed bandami komunistycznymi do Głębokiego, gdzie młody Antoś był przez rok ministrantem. Latem 1944 r., w obliczu zbliżającego się frontu, nastąpiła dramatyczna ucieczka na Wileńszczyznę, do Nowych Święcian, gdzie znów uczęszczał on do polskiej szkoły. Tam ukończył IV klasę. Pod koniec maja 1945 r., jego rodzina wyjechała na Ziemie Odzyskane. Po wielu perypetiach osiadła w Morągu, w którym Antoni kontynuował naukę. Jako uczeń uczestniczył, w możliwej w jego wieku skali, w różnych, niekiedy drobnych i symbolicznych antykomunistycznych działaniach. Na przykład w noc przed referendum w 1946 r. biegał chyłkiem po mieście, kreśląc kredą na chodnikach napis „3 x Nie”.