Świadectwo Joli Drozd z ostatnich dni życia jej męża Roberta jest wyznaniem wiary. Oboje zaangażowani we wspólnotę Domowego Kościoła, służyli innym. Choroba i nagła śmierć Roberta stały się, nie tylko dla ludzi ze wspólnoty, niezwykłymi rekolekcjami. W Wielkim Poście to świadectwo może pomóc nam zrozumieć, że dzięki miłości Bożej i ludzkiej przechodzimy ze śmierci do życia.
Za niedługi czas zadzwonił znajomy kapłan, aby wprowadzić mnie w rozmowę z pewną osobą z Domowego Kościoła, a po nim ta osoba (znam ją dosyć dobrze, a ona nas), która opowiedziała mi, co przeżywała: W nocy nie mogła spać i postanowiła modlić się za nas. W pewnej chwili, około godziny 1.00, ujrzała salę szpitalną, do której zstępowały zastępy Aniołów - mężczyzn ubranych w bardzo dostojne lśniąco-białe szaty. Stanęli przy łóżku Roberta. Robert wstał. Był ubrany w białe szaty i wśród Aniołów zaczął iść drogą do nieba. Szedł w wielkiej radości, jego twarz była przemieniona. Na końcu tej drogi stał Pan Jezus i Jego Matka. Pan Jezus miał ręce wyciągnięte i widać było, jak z radością oczekuje na Roberta. Kiedy Robert doszedł, Jezus uścisnął Go i przytulił mocno i serdecznie, a wtedy w niebie nastała wielka radość, uroczystość, wielkie świętowanie. Po tym widzeniu osoba ta nie mogła już dalej modlić się o uzdrowienie Roberta, bo była pewna, że to, co widziała, stało się naprawdę. A rano dowiedziała się, że o tej właśnie godzinie Robert przeszedł do życia wiecznego".
Znam i przyjmuję całą naukę Kościoła odnośnie do rzeczy ostatecznych. Pokornie chylę głowę wobec rzeczywistości, których dotykam wiarą i z ostrożnością podchodzę do objawień prywatnych. Ale WIEM TEŻ, ŻE SŁOWO TO PODNIOSŁO MNIE Z WIELKIEJ UDRĘKI i już odtąd nie było we mnie niemocy. I do chwili obecnej nie nawiedziła mnie ani jedna wątpliwość, że jest inaczej, ani razu nie doznałam zniewalającego smutku ani cienia rozpaczy czy depresji. Pokój jest rozlany w moim sercu i w całej mojej istocie. „8 godzin b. twardego snu. CHWAŁA PANU. Jola.” (29 gru 2013, g. 8.28). Od tej pory wszystkie noce miałam przespane twardym zdrowym snem. Przez cały czas nie przyjęłam żadnego lekarstwa na depresję czy bezsenność. Nawet nie zaczęłam się interesować, jak się nazywają i czy są na receptę. Nie czułam ani razu zmarszczki smutku czy zgnębienia na moim obliczu, zblokowanej szyi czy bólu w ramionach, które to objawy towarzyszyły mi podczas przemęczenia pracą czy w sytuacji stresu wielokrotnie. Przez wszystkie dni, z wyjątkiem ostatniej wizyty w szpitalu, także w dzień Pogrzebu, sama prowadziłam auto. Wszystko przeżywałam w całkowitej świadomości i pokoju. Wreszcie moc, która towarzyszyła mi i naszym dzieciom podczas wspólnotowych modlitw po śmierci Roberta i podczas Pogrzebu, którą może potwierdzić kilkaset osób uczestniczących w tej Uroczystości, i 27 kapłanów celebrujących Mszę Świętą, niech dla Was wszystkich będzie świadectwem tego, że Duch Święty jest dany nam wszystkim - wierzącym w Jezusa i Jego moc objawia się w najtrudniejszej nawet godzinie. Ja nigdy wcześniej nie znałam smaku takiego bólu. Ale też nigdy wcześniej nie znałam tak potężnego ogromu Bożej mocy, dzięki której żyję i funkcjonuję. We wszystkim niech będzie uwielbiony nasz Bóg - Ojciec, Jego Syn - Jezus Chrystus i Duch Święty!
Kochani! Niebo istnieje i musi tam być naprawdę przejmująco pięknie…Ja wciąż tę rzeczywistość poznaję przez wiarę, ale mój Mąż Robert jest już w nią zanurzony cały. To jest twierdza mojego szczęścia. Wypełniło się Jego życie tu na ziemi, wypełniła się nasza miłość małżeńska. Przychodzą smutne chwile, ale uczę się przyjmować je z wdzięcznością z ręki Boga. I wszystkie moje pytania „dlaczego?” i wszystkie moje „już nigdy…” i „już zawsze…” są jakby zalane światłością płynącą ze świadomości, że w naszym małżeństwie jedno z nas już widzi Jezusa. A ja dzielę się z Wami wiarą, oczyszczoną i umocnioną przez cierpienie, że Bóg jest Ojcem pełnym miłości, Jego drogi pełne dobroci, a Jego łaskawość przeogromna!