Nowy numer 17/2024 Archiwum

Artysta mroku, milczenia i... ognia

Najpierw zobaczyłem piękną scenę, a za chwilę już uciekałem stamtąd, żeby marnie nie skończyć. Płonęła cała aula, ogień był coraz bliżej. Parę jednostek straży nad ranem ratowało starą aulę katolickiego uniwersytetu.

Na samym kierunku również istniała taka więź?

prof. Leszek Mądzik: Na historii sztuki także, ale myślę, że potem teatr ją umacniał. On angażował studentów z różnych sekcji. Byli wśród nas poloniści, byli ludzie z psychologii, osoby z różnych dyscyplin. Właśnie tam, w teatrze, poznałem – najpierw jako osobę, która chciała zagrać w sztuce, później w moim życiu – swoją żonę, która przez wiele lat była naszą aktorką. Oczywiście, czas wyznaczył nam później nowe zadania w życiu rodzinnym, ale ona również związana jest z moim pierwszym okresem działania.

Można powiedzieć, że życie studenckie ukształtowało również późniejsze etapy Pańskiego życia.

Wszyscy przechodzimy te fazy. Najpierw jest pewna dowolność, powiedziałbym wolność, nawet frywolność, a potem życie gdzieś dyscyplinuje i mobilizuje. Myślę, że to się dzieje z wiekiem u każdego człowieka.

Życie studenckie kojarzy się obecnie, powiem kolokwialnie, z życiem imprezowym. Jak było w tamtym okresie? Były to czasy PRL-u. Alkohol był trudno dostępny, klubów również nie było.

Myślę, że ten alkohol zawsze gdzieś powodował, że ta witalność się zwiększała, niemniej wydaje mi się, że trzonem tego, czego dzisiaj według mnie nie ma, była potrzeba oceny rzeczywistości, mówienia o sobie i w aspekcie psychologicznym, i w artystycznym, i filozoficznym. Swego rodzaju odkrywanie w człowieku pewnych fascynacji, które dawały sens pracy. Myślę, że wtedy, jeżeli już jesteśmy w tych rewirach, bardziej realizowały się spotkania przy piwie niż w jakiejś innej formie. Dzisiaj studenci czas i weekend spędzają na Starym Mieście. Wtedy takie enklawy, gdzie się rozmawiało, były bardzo kameralne. Myślę, że proporcje były tak szczęśliwe, że nawet pewien animusz wynikający ze wspólnego bycia wyzwalał bardzo wiele ciekawych refleksji. Czegoś, co na przykład w moim wypadku, budowało kolejne premiery. Śledziło się coś, co się dzieje. W polskiej sztuce, obcej. Myśmy to naprawdę chłonęli, zapraszaliśmy tutaj różne sławne postacie, wybitnych ludzi filmu. Na KUL-u był Kieślowski i parę innych osób. Już trochę później, w latach 70., zapraszałem Hasiora, Szajnę, Wajdę. Były tu wielkie nazwiska. Ci twórcy, którzy nas inspirowali, gościli u nas. Pojawiały się tu ważne spektakle, bo teatr cały czas się rozwijał, żył, był obecny w ruchu studenckim i organizował takie swoje „lecia”. To jest ważny rozdział teatru studenckiego. Co pięć lat mieliśmy jubileusz. Każdy z tych jubileuszy pięcio-, dziesięcio-, piętnasto-, dwudziestolecia...

Kolejny za rok.

Tak, ale co pięć lat były takie bloki, na które zapraszaliśmy wybitnych artystów ze swoimi spektaklami. Tu odegrano spektakl z Teatru Starego – „Anastazję Filipowną” Andrzeja Wajdy. To były bardzo ważne zjawiska i to wtedy pozwalało jakoś istnieć w PRL-u, a nawet mieć wiarę, że sztuka jest chyba silniejsza niż presja systemu.

Jak studenci przeciwstawiali się tej presji?

Różne były postawy. W pewnym momencie KUL przyjmował wszystkich tych, którzy zostali wyrzuceni z innych uczelni. Oni mieli tu swój azyl. To jest bardzo ważne w historii KUL-u, ale to było również w tym czasie, kiedy ja robiłem teatr. Myślę, że i w Polsce, i w ogóle w teatrze studenckim, ta sztuka w pewien sposób dawała możliwość wyrzucenia z siebie frustracji i ustosunkowania się do presji, którą niósł system. Nie bezpośrednio politycznie, ale była takim miejscem, gdzie można było. Przede wszystkim w formule teatru, którą uprawiałem, bo był on bezsłowny. Nie miał literackich tekstów, co jednak nie przeszkadzało cenzurze, aby zawiesić nasz pierwszy spektakl. Pierwotnie miał tytuł „Życie ukrzyżowane”. Cenzura zabroniła tej nazwy i przez długi okres – prawie pół roku – nie mogliśmy go w ogóle grać. Dopiero interwencja prof. Sławińskiej, prof. Sawickiego, byłego prorektora, interwencja polskich opozycjonistów, posłów „Znaku” – Zawieyskiego, Stommy – na wyższym szczeblu, jakby zwolniła ten spektakl i doszło do jego oficjalnej premiery. Zmieniliśmy tytuł na „Ecce Homo”. Korekta musiała być dokonana również w komentarzach do spektaklu, w programie.

« 1 2 3 4 5 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy